"Uczelniane męki" - wywiad z Szefem BBN w Polsce Zbrojnej - Wydarzenia - Biuro Bezpieczeństwa Narodowego

23.05.2011

"Uczelniane męki" - wywiad z Szefem BBN w Polsce Zbrojnej

Zachęcamy do przeczytania wywiadu Artura Goławskiego z szefem BBN ministrem Stanisławem Koziejem, który ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Polska Zbrojna". Rozmowa dotyczyła reformy szkolnictwa wojskowego.

Polska Zbrojna: Minister Komorowski odchodząc z MON zostawił następcom w spadku reformę szkolnictwa, minister Szmajdziński – niemal tak samo. Minister Sikorski stracił stanowisko tuż po zainicjowaniu zmian w szkolnictwie, minister Klich kończy kadencję z nabrzmiałym problemem szkolnictwa. Czy ono jest jakieś przeklęte?

Stanisław Koziej: Jest najbardziej zapóźnioną w transformacji częścią Sił Zbrojnych. To wynik działań dwóch lobby: akademickiego i poselskiego. Wykładowcy w Dęblinie i Wrocławiu nie protestują przeciw próbie akademizacji szkół, bo jest ona dla nich korzystna. A posłowie zabiegają o interesy instytucji z ich okręgów wyborczych. Minister obrony musi mieć siłę, by oderwać wojsko od lokalnego uwikłania politycznego i przełamywać lobby wewnątrz resortu.

Polska Zbrojna: Zgłosił Pan zastrzeżenia do koncepcji akademizacji szkół oficerskich, które prezydent powtórzył w treści weta do ustawy o Akademii Lotniczej. Dlaczego?

Stanisław Koziej: Od kilkunastu lat optuję za komasacją szkół wojskowych. Jeśli wojsko się redukuje, to nie może być tak, że szkolnictwo wojskowe utrzymuje stan posiadania, a nawet go rozwija. Możliwe jest skupienie całego szkolnictwa wojskowego w jednej, dwóch uczelniach wyższych. Gdyby owa akademizacja nastąpiła 20 lat temu, uznałbym, że to dobry pomysł. Ale teraz jest na to za późno. Szkoły wojskowe miałyby rywalizować z cywilnymi o studentów na kurczącym się popycie na usługi edukacyjne – z racji niżu demograficznego lub tendencji emigracyjnych wśród studentów? One nie wytrzymają takiej konkurencji. I upadną w ogóle. Po co zatem ryzykować zupełnym wyprowadzaniem ich z wojska i niemal pewnym uzależnianiem od cywilnego, lokalnego rynku edukacyjnego, który jest rynkiem chwiejnym, niepewnym i ryzykownym. To nie najlepszy fundament dla koniecznej stabilności uczelni wojskowych.

Polska Zbrojna: Utworzenie AL miało aspekt konsolidacyjny. Co prawda nie łączyły się uczelnie, ale fuzja ta nie stała na przeszkodzie przyszłemu łączeniu uczelni wojskowych.

Stanisław Koziej: Dla mnie to fuzja wewnętrzna, dęblińska albo lotnicza. Z punktu widzenia całości systemu edukacji wojskowej utrwaliłaby ona rozproszenie uczelni. To zamysł antykonsolidacyjny. Jeśli tworzy się mocniejszą uczelnię, to trudno oczekiwać, że podda się ona później próbie łączenia z innymi. Zastanawiał się Pan, dlaczego z inicjatywą akademizacji szkół oficerskich nie wystąpił rząd?

Polska Zbrojna: Minister obrony mógł uznać, że inicjatywa oddolna rozrusza środowiska tych szkół i przyniesie efekty szybciej od działań resortu.

Stanisław Koziej: Akademizacja szkół oficerskich jest rozwiązaniem systemowym. Mający tak dalekosiężne skutki projekt powinien przede wszystkim przejść gruntowną dyskusję i uzgodnienia międzyresortowe, a także być firmowany przez rząd, a nie przez grupę inicjatywną posłów, kierujących się interesami wyborczymi.

Polska Zbrojna: Minister Klich w styczniu 2009 roku otwarcie poparł akademizację.

Stanisław Koziej: Sądzę, że wybrano drogę inicjatywy poselskiej, bo przeczuwano, że projekty ustaw nie zostaną zaakceptowane przez rząd, a w uzgodnieniach międzyresortowych ktoś zgłosi wątpliwości do zamiarów MON, które my podnieśliśmy. Poza tym wybierając taką drogę legislacji dano okazję posłom, aby mogli przed wyborami przypomnieć elektoratowi, jak troszczą się o interesy regionu.

Polska Zbrojna: Przecież Pan urodził się na Lubelszczyźnie. I chce Pan być wyrodnym synem tej ziemi, przyczyniając się do likwidacji szkoły w tym niebogatym regionie?

Stanisław Koziej: Broń Boże! Nie chcę likwidacji szkoły w Dęblinie. Chcę natomiast uratować jej wojskowy charakter. Jestem oczywiście lubelakiem i ludzie rzeczywiście czasami patrzą na mnie podejrzliwie, dlaczego nie jestem lobbystą Akademii Lotniczej. Nie mogę nim być. Bo leży mi na sercu interes całych Sił Zbrojnych i szczera wola uratowania uczelni dęblińskiej dla wojska – uczelni bogatej w tradycje wojskowe, będącej wręcz symbolem polskiego lotnictwa. Nie chciałbym, aby poprzez akademizację oddalała się coraz bardziej i bardziej od wojska. Już dzisiaj decyzją ministra obrony narodowej przestała być uczelnią rodzaju Sił Zbrojnych, dowódca Sił Powietrznych ma na nią jedynie pośredni wpływ. Jak stanie się akademią, nawet minister obrony będzie miał na nią coraz mniejszy wpływ.

Polska Zbrojna: I jeszcze jest Pan profesorem, generałem. Może środowiska akademickiego albo lotników Pan nie lubi?

Stanisław Koziej: Lubię, kocham, są mi bardzo bliscy, ale jestem szefem BBN i odpowiadam za strategiczne widzenie bezpieczeństwa państwa. Niestety, z punktu widzenia całych Sił Zbrojnych akademizacja WSO jest rozwiązaniem nieracjonalnym. Wiem, że nie jestem osamotniony w poglądach na kierunki zmian w szkolnictwie wojskowym. Są w MON oficerowie, którzy przyznają, że rozproszenie nie jest racjonalne, ale oficjalnie się pod taką tezą nie podpiszą, skoro kierownictwo resortu myśli inaczej. To zupełnie naturalne. Nawiasem mówiąc, czasami z zażenowaniem patrzę na „męczarnie” oficerów przyprowadzanych gremialnie do Sejmu na różne debaty polityczne o sprawach wojska. To jest praktyka naganna. Kiedyś Naczelnik Państwa, Marszałek Józef Piłsudski przychodził z szablami do Sejmu. Ale to nie najlepsza tradycja i nie najlepszy sposób udziału żołnierzy w parlamentarnych i politycznych debatach dotyczących spraw wojska, w tym nawet szkolnictwa wojskowego.

Polska Zbrojna: Jeszcze mnie Pan nie przekonał.

Stanisław Koziej: Załóżmy, że jako rektor szkoły w Dęblinie zostaje Pan tam rektorem akademii. Co jest teraz dla pana najważniejsze?

Polska Zbrojna: Interes uczelni.

Stanisław Koziej: Ten interes polega na tym, aby przyjąć i utrzymać jak najwięcej studentów, bo z tego są pieniądze – można rozbudować infrastrukturę i lepiej płacić wykładowcom. A jakich studentów może mieć Pan dziś najwięcej?

Polska Zbrojna: Cywilnych.

Stanisław Koziej: I obojętne na jakich kierunkach i specjalnościach. Będzie Pan uruchamiał zarządzanie turystyką, kulturoznawstwo, medycynoznawstwo, inne modne „znawstwa”, jeśli tylko będzie na nie nawet chwilowy popyt w okolicach. Aby tylko młodzież zapisała się na studia, żeby uczelnia inkasowała dotację dydaktyczną z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Polska Zbrojna: Nie otworzę nowych kierunków, a na pewno nie zdobędę dla nich słuchaczy, jeśli nie oceni ich pozytywnie Państwowa Komisja Akredytacyjna. A i tak głównym źródłem utrzymania pozostanie mi dotacja na kształcenie podchorążych. Minister obrony dzieląc pieniądze będzie wpływał na funkcjonowanie akademii.

Stanisław Koziej: Ilu zamówi podchorążych? Kilkudziesięciu rocznie? Ich kształcenie nie będzie takie drogie – szkoła potrafiłaby bez nich przetrwać. Przecież już dzisiaj studenci wojskowi stanowią tylko 10 proc. (sic!) wszystkich studiujących w całym szkolnictwie wojskowym. Na poziomie studenckiego kształcenia potencjał uczelni wojskowych jest 10 razy większy od realnych potrzeb wojska. Jaki ma to sens? Chyba, że pójdziemy tropem myślenia Pani Poseł Krystyny Łybackiej, która taką sytuację traktuje jako formę sprawowania cywilnej kontroli nad Siłami Zbrojnymi. To zaiste rewelacyjna koncepcja: przy każdym podchorążym postawić 9 studentów cywilnych i mamy „zdrową” kontrolę cywilną nad wojskiem niemal od żołnierskiej kołyski. Ale chyba nie o to idzie. Praktyczny efekt jest taki, że dla rektora takiej uczelni kształcenie wojskowych będzie ostatnim priorytetem, jeśli w ogóle nim będzie. Z roku na rok uczelnia ta będzie stawała się coraz bardziej cywilną. Wykładowcy nie będą mieli motywacji do rozwijania specjalizacji wojskowych, bo gros przychodów szkół będzie pochodziło z edukacji cywili. „Odwojskawianie” się uczelni poprzez ten trend jest poważnym zagrożeniem dla sił Zbrojnych. Przy okazji – proszę zauważyć, że dzisiaj w całej puli kształconych i szkolonych we wszystkich uczelniach wojskowych (studenci, doktoranci, uczestnicy wszelkich kursów i studiów podyplomowych) tylko ¼ stanowią wojskowi. Czyli wojskowy potencjał dydaktyczny – zgromadzony w trzech akademiach i dwóch szkołach oficerskich – już dzisiaj czterokrotnie przerasta rzeczywiste potrzeby Sił Zbrojnych. Wystarczyłyby zatem jedna, dwie wyższe uczelnie wojskowe. To także zracjonalizowałoby śmieszną na dzisiaj strukturę całego systemu szkół wojskowych, w których jest więcej wyższych uczelni (pięć) niż szkół podoficerskich (trzy). To tak, jakby w systemie edukacyjnym państwa było dwa razy więcej uniwersytetów niż szkół średnich. Przecież taka proporcja nie ma sensu.

Polska Zbrojna: Nie ma jednak gwarancji, że zintegrowana akademia lub uniwersytet podąży tą samą drogą. Ona też będzie musiała być cywilno-wojskowa, a cywile z czasem zdominują podchorążych.

Stanisław Koziej: Ale szkolenie zgrupowanych w jednej uczelni dwóch-trzech tysięcy podchorążych będzie bardziej ekonomiczne niż przy rozbiciu na setki podchorążych w pięciu czy sześciu ośrodkach.

Polska Zbrojna: Jak skłonić niezależne senaty autonomicznych szkół do połączenia?

Stanisław Koziej: Jeśli one chcą akademizacji i odrębności, to resort powinien zrezygnować z tych uczelni. Niech wiodą żywot cywilny, proszę bardzo. MON mogłoby wtedy zorganizować system kształcenia i szkolenia stricte wojskowego poprzez skoncentrowanie edukacyjnego potencjału cywilno-wojskowego na potrzeby szkolenia kadry w jednym miejscu. Taką koncepcję przedstawiałem ministrowi Radosławowi Sikorskiemu, który poszedł dalej niż ja – zaproponował szybkie powołanie uniwersytetu obrony narodowej.

Polska Zbrojna: Ale środowiska akademickie i studenckie ją oprotestowały.

Stanisław Koziej: Minister Szczygło wycofał się z reformy, ustąpił przed studentami, którzy przychodzili i krzyczeli pod siedzibą MON. To nie najlepsza metoda rozwiązywania problemów – przez chęć przypodobania się lokalnym lobby. Umiejętne kierowanie wymaga zdolności przeciwstawienia się takim naciskom. Jeśli ktoś nie ma takiej woli, nie przeprowadzi dużych reform, bo one powstają kosztem bieżących potrzeb. Znamy ten dylemat z lat 90. Gdyby wtedy ktoś chciał wprowadzić duży program modernizacyjny, musiałby ciąć wojsko, likwidować garnizony – nie było woli politycznej, więc unowocześnianie się ślimaczyło. Teraz ten sam problem mamy ze szkolnictwem.

Polska Zbrojna: Słowo „akademia” w nazwie daje prestiż, ale i bez niego szkoły oficerskie mogą już teraz, uruchamiając nowe kierunki studiów, spełniać wymogi bycia akademiami. Przeczekają niejednego ministra.

Stanisław Koziej: Po usamodzielnieniu są w części poza kontrolą ministra obrony. Ale z ministra nikt nie zdjął odpowiedzialności za system edukacji i szkolenia na potrzeby Sił Zbrojnych. To, że uczelnie będą się usamodzielniać i zajmować cywilnymi studiami, nie ma nic wspólnego z poprawianiem systemu szkolenia wojskowego. Ja jestem zwolennikiem stworzenia jednej porządnej uczelni wojskowej na bazie WAT, bo ona ma wszelki potencjał ku temu. Już dzisiaj mogłaby zapewne przejąć kształcenie całej puli podchorążych. Warto ją rozbudować o wydziały zarządzania dowódczego i humanistyczne, aby uczelnia mogła prowadzić pełne profile kształcenia oficerów.

Polska Zbrojna: Z wydziałami zamiejscowymi?

Stanisław Koziej: W okresie przejściowym ich istnienie może być niezbędne. Konsolidacja systemu edukacji i szkolenia nie zajmie roku czy dwóch lat. Musi upłynąć cykl edukacyjny – trzy lata lub pięć lat. Program zmian można nawet rozpisać na dekadę. Bo student, który przyszedł do uczelni, musi ją ukończyć na warunkach, na jakich zaczął edukację. Nowo wstępującym na studia należy mówić, że skończą szkołę o innej nazwie.

Polska Zbrojna: To chciałby Pan kandydatów na pilotów i marynarzy edukować w Warszawie.

Stanisław Koziej: Specjalistyczne szkolenie zawodowe mogłoby się odbywać w centrach – w Dęblinie, Gdyni czy innych miejscach praktycznego, w tym poligonowego szkolenia. Nie widzę więc docelowo konieczności utrzymywania zamiejscowych, samodzielnych komórek dydaktycznych akademii wojskowej. Powinna też powstać druga uczelnia, której dziś nie ma.

Polska Zbrojna: Akademia Bezpieczeństwa Narodowego. O jej potrzebie istnienia przekonywał Pan posłów w 2006 roku. Bez skutku.

Stanisław Koziej: Nowa jakość wcześniej czy później powstanie. ABN zajmowałaby się kształceniem w zakresie zintegrowanego bezpieczeństwa państwa. Warto ją powołać na bazie AON, która częściowo już taką rolę spełnia. I tylko tyle z obecnego wojskowego szkolnictwa wyższego powinno zostać. Innymi słowy – na bazie istniejącego dziś potencjału szkolnictwa wojskowego powinny być zbudowane dwie uczelnie wyższe: jedna połączona akademia wojskowa, na potrzeby Sił Zbrojnych i jedna akademia bezpieczeństwa narodowego, jako uczelnia ponadresortowa, na potrzeby całego zintegrowanego systemu bezpieczeństwa narodowego. Ale mogą pojawiać się rozwiązania pośrednie. Może będziemy redukować je co kilka lat i osiągniemy kompromis między stanem obecnym i optymalnym, na przykład zostawimy trzy uczelnie. Będzie to ni pies, ni wydra, ale może taka będzie konieczność polityczna. Pewne jest to, że prezydent jest zwolennikiem mocnej konsolidacji. Więc jeśli kierownictwo MON obierze ten kierunek zmian, może liczyć na silne poparcie Zwierzchnika Sił Zbrojnych. W prezydenckim postanowieniu w sprawie głównych kierunków rozwoju Sił Zbrojnych na lata 2013-2022, które powinno się ukazać przed wakacjami, chcemy zasygnalizować potrzebę konsolidacji szkolnictwa wojskowego. Nie podamy oczywiście konkretnych propozycji, bo to nie nasza rola.

Polska Zbrojna: A czy nie jest tak, że praprzyczyną weta w sprawie akademizacji są animozje między Panem a ministrem Klichem z czasów, kiedy był Pan jego doradcą?

Stanisław Koziej: W żadnym wypadku. Zresztą nie było między nami żadnych animozji. Po prostu różniliśmy się w sprawach merytorycznych, a to coś zupełnie normalnego. Do tego, co mówię teraz, namawiałem wcześniej ministra Sikorskiego, gdy byłem jego zastępcą. Zresztą nie musiałem nawet bardzo namawiać, bo myśleliśmy o tym podobnie. Przekonywałem też ministra Klicha, gdy byłem jego doradcą – przedstawiłem mu w sumie pewnie z kilkadziesiąt różnych raportów i notatek. Gdy moje pomysły nie były akceptowane, zrezygnowałem ze stanowiska, bo uważam, że nie powinienem swoim nazwiskiem firmować rozwiązań, które nie wydają mi się logiczne. Gdy przyszedłem do BBN, zdania nie zmieniłem. Jestem wierny pewnej logice rozumowania – niezależnie od tego, gdzie jestem i co robię.