Szef BBN dla Gazety Wyborczej: "Strategiczne konsekwencje afgańskiej decyzji prezydenta Obamy" - Wydarzenia - Biuro Bezpieczeństwa Narodowego

27.06.2011

Szef BBN dla Gazety Wyborczej: "Strategiczne konsekwencje afgańskiej decyzji prezydenta Obamy"

Zachęcamy do zapoznania się z tekstem ministra Stanisława Kozieja, opublikowanym w dzisiejszym wydaniu Gazety Wyborczej.

Tak naprawdę to nie my, NATO, panowaliśmy nad Afganistanem. To Afgańczycy trzymali nas w niewoli. Prezydent Obama dał sygnał do zerwania z takim myśleniem.

Prezydent Obama swoją decyzją w sprawie roz­poczęcia zdecydowane­go wycofywania wojsk z Afganistanu wywołał szeroką dyskusję na temat dalszej strategii wobec zaangażowania af-gańskiego. Ale to nie jedyna poważ­na konsekwencja tej decyzji. Inną, choć jak dotąd mniej dostrzeganą, ale chyba o jeszcze bardziej funda­mentalnym znaczeniu, jest zdefi­niowanie zmiany amerykańskiego podejścia do spraw bezpieczeństwa w ogóle, które skłonny byłbym wręcz określić „strategiczną doktryną Oba­my". Obydwie te konsekwencje ma­ją odniesienie także do polskiej prak­tyki strategicznej w dziedzinie bez­pieczeństwa narodowego. Na czym polega ich istota?

Wyrwanie się z niewoli wojskowego myślenia o kryzysie afgańskim

Rozpocznijmy od strategii wobec Af­ganistanu. Decyzja Obamy oznacza wyrwanie się z niewoli wojskowego myślenia o rozwiązaniu kryzysu afgańskiego na rzecz podejścia poli­tycznego. Do tej pory punktem wyj­ścia i podstawą określania decyzji na przyszłość były operacyjne wskaź­niki opisujące stan bezpieczeństwa na miejscu,  "w terenie" (liczba zama­chów, pojmanych przestępców, prze­jętych kilogramów narkotyków itp.). Strategia była formułowana "od do­łu"; była w istocie strategią reaktywną, uzależnioną od sytuacji opera­cyjnej w teatrze działań. Jej misją była poprawa tych wskaźników, zresz­tą często ustalanych arbitralnie. In­nymi słowy: to strategia raczej bier­nego reagowania na sytuację w na­dziei, że kiedyś wreszcie Afgańczy­cy nas wyzwolą z tego obowiązku. Tak naprawdę to nie my (to nie NA­TO) panowaliśmy nad Afganistanem; to Afgańczycy trzymali nas w niewo­li, wykorzystując nasze wojskowo-techniczne podejście do kształtowa­nia sytuacji w tym kraju.

Teraz prezydent Obama dał sygnał do zerwania z takim myśleniem. Miej­my nadzieję, że jest to początek prawdziwej strategicznej zmiany, w ramach której polityczni decydenci powinni zmienić wojskowe lornetki polowe, któ­re niespodziewanie tak polubili, na stra­tegiczny teleskop. Wtedy Afganistan można dostrzec we właściwej perspektywie. W takich konfliktach jak afgański, w których uczestniczymy z wybo­ru, a nie z musu (z musu trzeba prowa­dzić wojnę w obronie własnego kraju), logiczne jest, aby strategię własną for­mułować na podstawie i stosownie do własnych celów, a nie godzić się na strategię wymuszaną przez miejscowe wa­runki operacyjne. Gdybyśmy konty­nuowali dotychczasową strategię "z musu", skończylibyśmy w Afgani­stanie jak ZSRR, który z powodu poli­tycznego marazmu i braku perspek­tywicznego podejścia z Afganistanu nie wyszedł, tylko został stamtąd w nie­sławie wypchnięty przez okoliczności operacyjne.

Celowość to jedna z podstawowych zasad strategii. Dziwne, że tak łatwo i często stratedzy praktycy o niej za­pominają. Jest teraz dobra pora, aby powrócić do klasyki strategicznej. Trze­ba wyraźnie zdefiniować swoje cele; w praktyce - zredefiniować i zredu­kować dotychczasowe cele wobec Af­ganistanu. Nie narzucimy tam budo­wy państwa według naszych wyobrażeń i marzeń, niech Afgańczycy zbudują go je, jak sami chcą i przede wszystkim - jak sami mogą. Nie zapew­nimy za nich bezpieczeństwa we­wnętrznego i rozwoju; niech się do te­go przede wszystkim biorą sami. Nie naszą sprawą jest wskazywanie im si­łą, jaki rodzaj islamu powinni wyzna­wać i uprawiać: czy bardziej umiarko­wany, czy bardziej fundamentalistyczny. Naszym wspólnym celem powinno natomiast być zapewnienie, aby terytorium Afganistanu nie stało się ponownie bazą do wyprowadzania ataków na zewnątrz. Wszelkie tego ty­pu ewentualne przygotowania i pró­by należy eliminować w zarodku. Stra­tegię totalnego wymuszania trzeba więc zastąpić strategią selektywnego powstrzymywania. W wojskowej praktyce operacyjnej oznacza to też przej­ście od strategii przeciwpartyzanckiej do strategii przeciwterrorystycznej.

Z polskiego punktu widzenia taki kierunek zmian jest szczególnie po­żądany, bo przede wszystkim daje szansę wyrwania NATO ze strate­gicznej pułapki afgańskiej, w której So­jusz się systematycznie psuje z punk­tu widzenia jego podstawowej dla Pol­ski funkcji jaką jest zdolność i wiary­godność obrony kolektywnej. Trzeba też podkreślić, że zmiana ta w pełni współbrzmi z określonymi już w ubie­głym roku przez prezydenta Broni­sława Komorowskiego kierunkami pol­skiego dalszego zaangażowania w Afga­nistanie. Przypomnijmy, że według prezydenta powinniśmy już w tym ro­ku rozpocząć redukcję naszego zaan­gażowania (to znaczy: redukcję zadań i w ślad za tym wielkości kontyngen­tu), w przyszłym roku zakończyć ope­rację bojową i przejść do misji szkole­niowej, a do 2014 roku ostatecznie za­kończyć udział w operacji wojskowej. Po 2014 roku możemy ewentualnie kontynuować partnerską współpracę z Afganistanem wedle zasad ustalo­nych w odrębnym porozumieniu.

Trzeba przyznać, że nie jest łatwo i prosto przekonywać do tej strategii, jako że także u nas istnieją zwolenni­cy techniczno-wojskowego patrzenia na kontynuację zaangażowania w Afganistanie. Miejmy nadzieję, że uświa­domienie sobie istoty tej - koniecznej od dawna i dobrze, że wreszcie rozpo­czętej dzięki decyzji prezydenta Oba­my - zmiany strategicznego podejścia do Afganistanu wpłynie również na ułatwienie i przyspieszenie realizacji podobnego kierunku w polskich pla­nach wobec zaangażowania afgańskiego.

Równowaga między bezpieczeństwem i rozwojem

W mojej ocenie drugim niezwykle waż­nym wątkiem wypowiedzi prezydenta Obamy w czasie ogłaszania decyzji w sprawie Afganistanu było synte­tyczne przedstawienie nowego amerykańskiego myślenia strategicznego o bezpieczeństwie w ogóle (narodo­wym i międzynarodowym). Według niego Stany Zjednoczone nie pójdą w kierunku izolacjonizmu, ale też nie będą walczyć z wszelkim złem na świe­cie. Jeśli będą zagrożone bezpośred­nio, użyją oczywiście siły, ale bez jej mechanicznego eskalowania do uży­cia masowych armii poza granicami. W odpowiedzi na zagrożenia bezpie­czeństwa globalnego USA nie będą działać samodzielnie, indywidualnie. Będą stosownie reagować w ramach akcji międzynarodowych. Główny wy­siłek skupią zaś na rozwoju własnego narodu i kraju ("nation building at home").

Myśl przewodnią nowej doktryny strategicznej prezydenta Obamy moż­na zatem sprowadzić do trzech pun­któw: zdecydowana, twarda obrona przed bezpośrednimi zagrożeniami; warunkowy, elastyczny udział w rea­gowaniu na zagrożenia pośrednie (mię­dzynarodowe); koncentracja główne­go wysiłku na sprawach rozwoju kra­ju. Najkrócej jej zmianę da się scharak­teryzować jako przejście od dotych­czasowej doktryny "bezpieczeństwa dla bezpieczeństwa" do doktryny "bez­pieczeństwa dla rozwoju". Do tej po­ry bezpieczeństwo miało służyć bu­dowaniu i prezentowaniu potęgi na ze­wnątrz, teraz ma być ubezpieczeniem rozwoju dobrobytu wewnątrz.

Jeśli z tej perspektywy spojrzymy na kształtowanie się polskiej strategii bezpieczeństwa w ostatnim czasie, to zauważymy podobną tendencję. Znaj­duje ona swoje odzwierciedlenie w co najmniej dwóch procesach.

Po pierwsze - to racjonalizacja naszego podejścia do angażowania się w operacje międzynarodowe; stop­niowe przechodzenie w tej dziedzi­nie od romantyzmu strategicznego do realizmu. Do niedawna raczej emo­cjonalnie podążaliśmy za tym, co ro­bią nasi sojusznicy na arenie mię­dzynarodowej (przykład Iraku). Te­raz takie decyzje staramy się opierać na racjonalnych kalkulacjach strate­gicznych interesów i możliwości (przy­kład Libii). W tych kalkulacjach zaś uwzględniamy: w pierwszej kolejno­ści potrzeby związane ze zdolnościa­mi do ubezpieczenia się przed bezpośrednimi zagrożeniami (stąd prio­rytet dla modernizacji własnych sił zbrojnych i rozwoju innych ogniw sys­temu bezpieczeństwa narodowego), w drugiej - potrzeby związane z udzia­łem w operacjach międzynarodowych jako formie reagowania na zagroże­nia pośrednie. Takie potraktowanie priorytetów wysiłków narodowych - podobne, jak widać, do ogłoszone­go przez prezydenta Obamę - rzutu­je oczywiście na treść planów, pro­gramów i decyzji strategicznych w sprawach bezpieczeństwa.

Druga nowoczesna tendencja w polskiej strategii (i także podobna do zasygnalizowanej przez prezyden­ta Obamę) to poszukiwanie właści­wego balansu między bezpieczeń­stwem i rozwojem. Ten problem zwłaszcza ostatnio znajduje się w centrum uwagi naszych prac stra­tegicznych. Ma to swoje odzwiercie­dlenie w dwóch dużych przedsięw­zięciach: w pracach rządowej komisji pod przewodnictwem ministra Michała Boniego nad pakietem strategii roz­wojowych oraz w pracach powołanej przez prezydenta Bronisława Komo­rowskiego Komisji Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodo­wego (której mam zaszczyt przewod­niczyć). Jednym z ważnych wyzwań, przed jakim stoimy, jest skoordyno­wanie tych prac w myśl tezy, że "bez bezpieczeństwa nie byłoby rozwoju, a bez rozwoju bezpieczeństwo stawa­łoby się niczym". Jeśli uda się nam do­prowadzić do finału obydwa przedsięwzięcia w potrzebnej harmonii, jeśli uda się zapewnić potrzebne sprzęże­nia i interakcje między problematyką rozwojową i problematyką bezpie­czeństwa narodowego, to i na tym po­lu Polska może być w czołówce państw na czas i skutecznie podejmujących wyzwania współczesności.

Źródło: Gazeta Wyborcza, 27 czerwca 2011 r., s. 18-19